Jeśli planujesz zmianę pracy, być może chcesz się przebranżowić i dotrzeć do osób zupełnie Ci nie znanych, albo wierzysz w stwierdzenie, że jeśli nie ma Cię w sieci, to nie istniejesz – ten tekst jest dla Ciebie. Dziś jak nigdy wcześniej musimy się zatroszczyć o nasz wizerunek w Internecie.
Założenie profilu na Facebooku, Twitterze, Goldenline czy LinkedIn to kwestia kilku kliknięć. Profil w przynajmniej jednej z tych sieci społecznościowych ma większość z nas. I o ile Goldenline czy LinkedIn traktujemy jako sieci profesjonalne i często w taki sposób staramy się na nich działać, to już z Facebooka czy Twittera korzystamy z większą nonszalancją.
Beztrosko twierdzimy, że to, co publikujemy na naszym prywatnym profilu, jest prywatne. Nic bardziej mylnego. Jak kiedyś powiedział mój szef, napisać coś na swoim wallu to tak, jak napisać to samo na murze w centrum miasta. Każdy może to przeczytać. Choćbyśmy mieli nie wiem jakie ustawienia prywatności lub wychodzili z założenia, że mamy tylko X znajomych w danej sieci, więc właściwie „sami swoi” – nie zapanujemy nad tym, komu nasz przekaz zostanie udostępniony.
Przykład? Proszę bardzo – Justine Sacco, była dyrektor komunikacji i PR w InterActiveCorp.
Taki tweet wysłała, rozpoczynając podróż służbową:
Wysiadając z samolotu, już w firmie nie pracowała – jej szefowie zareagowali błyskawicznie.
Co się stało? Justine miała na Twitterze tylko 170 obserwujących. Ale jej nieprofesjonalny wpis został „podany dalej” przez użytkownika z 15 000 „followersów”. I machina ruszyła.
Zatem, zanim cokolwiek wrzucisz do sieci, zastanów się:
Kompletnie niezrozumiałe jest dla mnie publikowanie negatywnych informacji o swojej pracy, szefach czy kolegach. Z dwóch powodów. Pierwszy jest oczywisty – jeśli publicznie źle mówisz o swojej aktualnej firmie, to pewnie to samo zrobisz, pracując w innej. Żaden pracodawca nie chce takiej „wizytówki”. Drugi powód, dla którego uważam takie wpisy za bezsensowne – nie podoba Ci się Twoja praca, to ją zmień, zamiast narzekać i psuć w firmie atmosferę.
Ale oczywiście social media to także, a nawet głównie zdjęcia. I tu ze zdumieniem obserwuję fotografie, które pojawiają się na przeróżnych portalach. Takie z imprezy z lekko mętnym spojrzeniem i większym niż powinien dekoltem albo z wakacji w bikini czy topless zdecydowanie powinniśmy zachować tylko dla siebie. Pomyśl, czy chciałbyś pokazać to zdjęcie swojemu przełożonemu? A klientowi? Raczej nie.
Nawet jeśli myślisz, że zdjęcie jest dobre, bo pokazuje, że potrafisz się wyluzować i dobrze bawić – jest bardzo prawdopodobne, że Twój przyszły potencjalny pracodawca raczej nie zaufa osobie, która tak beztrosko podchodzi do własnego wizerunku.
No dobrze. A co w sytuacji, gdy ktoś inny wrzuci zdjęcie z imprezy, na którym również jesteś i, delikatnie mówiąc, nie prezentujesz się najlepiej? Albo z jakiegokolwiek innego powodu nie życzysz sobie, by właśnie to zdjęcie pojawiło się w sieci? Po pierwsze – poinformuj o tym tę osobę i poproś (do skutku) o usunięcie zdjęcia. Po drugie – w ustawieniach prywatności Facebooka możesz zablokować automatyczne oznaczanie Cię na zdjęciach. Każde takie oznaczenie musisz ręcznie zaakceptować, co zawsze daje Ci chwilę na reakcję, zanim zdjęcie zobaczą Twoi znajomi.
I nigdy nie wierz, że jeśli umieszczasz zdjęcie na prywatnym profilu, to tylko Twoi znajomi je zobaczą. Nie możesz być pewny, czy ktoś Twojego zdjęcia nie udostępni innym, a wtedy szybko stracisz nam nim kontrolę.
Wiemy już, czego nie publikować. Co zatem powinno się pojawić na naszych profilach? Czy na Facebooku/Twitterze powinniśmy być tacy super profesjonalni i przedstawiać się tylko jako eksperci w swojej dziedzinie? Czy też czasem jakiś „kotecek” i luźniejszy wpis może się pojawić?
Tutaj są różne stanowiska. Najczęściej spotykam się z takim, które sugeruje utworzenie oddzielnych grup dla różnych znajomych (Facebook to umożliwia). Tak więc możemy utworzyć grupę np. „rodzina”, „bliżsi znajomi”, „dalsi znajomi”, „praca” (itd.) i udostępniać poszczególne wpisy tylko danej grupie osób. Te z wakacji – grupie „rodzina”. Te dot. naszych osiągnięć zawodowych – grupie „praca”. Zdecydowanie nie jestem zwolenniczką grup. Przede wszystkim dlatego, że (jak już wcześniej wspominałam), nigdy nie wiesz, kto komu dany wpis udostępni. I tyle. Dla mnie jest to wystarczający powód, by każdy post dobrze przemyśleć, zanim udostępnię go wszystkim. Tak jest, sama mam profil publiczny (możesz mnie dodać do obserwowanych), ale dzięki temu dbam o to, co na nim umieszczam.
Jeśli zatem nie chcemy tworzyć specjalnych grup odbiorców naszych treści, jaki profil tworzyć? Czy skupiać się tylko na życiu zawodowym, czy też dodać coś prywatnego? Moja propozycja jest taka: sieci społecznościowe służące do celów zawodowych to LinkedIn i Goldenline. Tam bądźmy profesjonalni, nie mówmy o swoim życiu prywatnym. Z kolei na Facebooku i Twitterze komunikacja jest już zupełnie inna, odbiorcy też. Dlatego nie zamęczajmy znajomych tylko i wyłącznie suchymi faktami z naszego życia zawodowego. Dajmy sobie więcej luzu i pozwólmy poznać się od naszej „ludzkiej” strony. Podzielmy się fajnym hobby, muzycznym odkryciem, wrażeniami po obejrzeniu filmu czy spektaklu. Bo przecież nie samą pracą człowiek żyje!
A jak często umieszczać posty? Nie za często, zwłaszcza w godzinach pracy… To naprawdę podejrzanie wygląda! No chyba że jesteś Bartoszem Węglarczykiem czy Jarosławem Kuźniarem, dla których częste umieszczanie twittów jest ściśle związane z pracą, jaką wykonują.
Na koniec pamiętaj, by regularnie sprawdzać, co piszą o Tobie w sieci (wygugluj swoje nazwisko lub skorzystaj z Google Alert) i na bieżąco reagować w sytuacjach kryzysowych. A umieszczając jakikolwiek wpis w Internecie bądź pewny, że bez wstydu dałbyś go do przeczytania swojej matce.
Powodzenia!
Jeśli uważasz, że ten wpis może przydać się też innym, proszę udostępnij go dalej! A jeśli nie chcesz przegapić żadnego nowego tekstu, dołącz do subskrybentów newslettera i polub moją stronę na Facebooku 🙂
1 Comment
[…] Tym wpisem kontynuuję cykl MARKA OSOBISTA, który rozpoczęłam artykułem o wizerunku w sieci. […]