Monika Ciaiolo – fotograf specjalizująca się w fotografii dziecięcej, instruktorka, główna prowadząca i koordynatorka Uniwersytetu Akademii Fotografii Dziecięcej, mama – niedługo potrójna! Spotkałyśmy się na kawie, a przy okazji zapytałam Monikę, jak to jest z pasją w jej życiu.
Dlatego, że je kocham. Lubię fotografować krajobrazy, nie znoszę fotografowania przedmiotów, przed zwierzętami czuję respekt. A fotografowanie dzieci pozwala mi po pierwsze na kontakt z żywym człowiekiem, po drugie na obcowanie z małymi ludźmi o wielkich, szczerych sercach. Bo dziecko jest wyjątkowym Człowiekiem, który wiele mi daje i jeszcze więcej mnie uczy. Za wysiłek i trud włożony w sesję otrzymuję nagrodę w postaci ogromnego zadowolenia, jakie daje mi przebywanie z maluchami, znikają wówczas wszelkie troski i problemy, a świat staje się piękny i prosty, oparty na życzliwości, radości, zabawie i uczuciach. Tego dorośli dać mi nie potrafią, A przy okazji mogę wrócić do szaleństw dzieciństwa. Traktuję dzieci, moich małych modeli, jak partnerów, przyjaciół i kumpli. I muszę Ci się zwierzyć Asiu, tego mi brakuje w kontaktach z moimi własnymi dziećmi, bo dla nich jestem mamą wymagającą. Jak widać sprawdza się stare porzekadło, że szewc bez butów chodzi. W domu spinam się, wymagam i zarządzam, a podczas sesji zupełnie się rozprężam. I to jest niesamowite.
Na pewno są bardziej wyczerpujące fizycznie. To niezła siłownia, po której za każdy razem, przez kilka dni mam zakwasy (śmiech). Z dorosłymi nie jest łatwo. Mimo iż sesje są bardziej statyczne, eksploatują od wewnątrz, ponieważ trzeba przebić się przez masę pielęgnowanych przez lata kompleksów, braku wiary w siebie i swoje atuty, który każdy z nas przecież posiada… I każdy człowiek jest piękny, o ile się otworzy i pokaże swoją prawdziwą twarz i naturę, o ile porzuci sztywną i skrępowaną pozę dorosłego. Dzieci nie mają takich problemów, są sobą zawsze i wszędzie. I tylko trzeba umieć trzymać je w ryzach, ale nie dyscypliną, tylko sposobem.
Na początku nieśmiałe, często w krótkim czasie stają się wulkanami energii, które trudno powstrzymać przed erupcją. Ale mam na nie swoje sposoby – to arsenał zabaw, który pozwala mi na realizowanie planu fotograficznego, a dzieciom daje wielką radość i uciechę. To dlatego zawsze trudno im się ze mną rozstać. Praca z dziećmi podczas sesji to także wielkie wyzwanie, często natury psychologicznej. Wiele dzieci poddaje mnie próbie. Pamiętam sesję rodzinną, na przeprowadzenie której wybrałam, wspólnie z rodzicami pewnej ślicznej i rezolutnej dziewczynki, na naszą toruńską Starówkę. Wyobrażasz sobie, że podczas ponad dwugodzinnego, fotograficznego spaceru i zabawy dziewczynka nie obdarzyła mnie ani jednym uśmiechem, nie powiedziała do mnie ani jednego słowa?! Traktowała mnie jak powietrze, choć widziałam, że gdy nie miałam aparatu przy oku zerkała na mnie ukradkiem. Dopiero kiedy skończyliśmy sesję i schowałam sprzęt fotograficzny, przemówiła, ba! zasypała mnie pytaniami i opowieściami, a na koniec, po zjedzeniu lodów, na które wszyscy się udaliśmy – mocno wyściskała. Na długo zapamiętam to spotkanie, a dziewczynki nie zapomnę nigdy. Ani tej, ani żadnego innego dziecka, które miałam przyjemność fotografować. Nie mam pamięci do imion, moi mali modele coś o tym wiedzą, ich rodzice zresztą także, ale twarzy i osób nie zapominam. Związuje się z fotografowanymi, dziećmi szczególnie. Chyba jestem trochę sentymentalna…
A wracając do dzieci – one wyczuwają szczerość intencji. A ja przychodzę na sesje nie tylko z zamiarem fotografowania, spotykam się z maluchami, żeby się z nimi bawić, a przy tej okazji dopiero zrobić im piękne zdjęcia. I jeśli naprawdę angażuję się w radosne bycie z nimi, to nawet te z nich, które od razu zapowiadały, że zdjęć nie chcą, przymykają oko i pozwalają się fotografować, bo tak naprawdę zawsze na pierwszym planie jest dziecko i zabawa z nim, potem dopiero zdjęcia.
Wygodniej jest mi prowadzić własną działalność, chociaż to wcale nie jest proste i łatwe. Nie tylko wykonuję sesje, ale też zabiegam o klienta, pilnuję dokumentów, rozliczeń, troszczę się o stronę www, blog, profil zawodowy na portalu społecznościowym, zabiegam o publikację moich zdjęć w sieci, a uznanych stronach itp., itd. Zadań i obowiązków we własnej firmie jest znacznie więcej niż na tzw. etacie. Nie można wyłączyć komputera, wyjść z biura i przestać myśleć o pracy, odciąć się. Praca we własnej firmie trwa 24 godziny na dobę, często „mentalnie” siedem dni w tygodniu. Ale zawsze byłam człowiekiem wolnym, ceniącym sobie niezależność i „niepodległość”. Prowadząc własną firmę, to ja planuję i decyduję o sobie i swoich działaniach. Oczywiście, czasem byłoby łatwiej, gdyby ktoś mnie odciążył, zastąpił, wyręczył, zrobił coś za mnie. Tyle tylko, że wtedy przestałabym mieć kontrolę nad wszystkim. A ja chyba nie lubię jej tracić. Zosia Samosia to moje drugie imię (śmiech). Ostatnio jednak zaczęłam dojrzewać do tego, by podzielić kompetencje w mojej firmie, znaleźć współpracownika, może zatrudnić osobę na staż? Będąc na zwolnieniu lekarskim przekonałam się, że nie jestem niezastąpiona, że niektórymi obowiązkami i kompetencjami mogłabym podzielić się, oddać je w zaufane ręce, dzięki czemu miałabym szansę na zarówno na złapanie oddechu, jaki i rozwój firmy.
Zawsze myślałam, że życie z pasji to najpiękniejsza rzecz, jaka może mnie spotkać. Że to życie usłane różami, bo codziennie robi się to, co się kocha, o czym się zawsze marzyło. Owszem realizowanie zawodowo swoich pasji sprawia ogromną radość i daje poczucie spełnienia, jednak jest też druga strona medalu, a raczej róża, która wystawia kolce. Bo przychodzi taki moment, kiedy ta pasja musi zapewnić utrzymanie. I wtedy nie ma czasu na realizowanie własnych projektów. Trzeba odstawić je na bok i wykonać projekty komercyjne. Czasem jest przecież dół twórczy, spadek formy, ale trzeba znaleźć sposób i na to, bo ZUS się sam nie zapłaci.
Na początku, póki firma mało kosztuje, ma się oszczędności, nie ma dużej rodziny, wówczas pasja wystarcza i jest najwspanialszym pomysłem na życie. Wtedy można powiedzieć – otwierajcie swoje firmy, realizujcie pasje. Ale kiedy potrzeby się zwiększają, rosną koszty utrzymania firmy, konkurencja staje się większa, kiedy trzeba nadążać za nowinkami w każdej dziedzinie działalności, inwestować w edukację i rozwój, również w zużywający się sprzęt nie pozostaje nic innego jak tylko włączyć nowy motorek i „jechać” naprzód, bo maszerując pozostanie się w tyle. Tyle tylko, że w czasie tej jazdy – szybkiej i absorbującej, pasja gdzieś znika…I trzeba się wiele natrudzić, by znowu ją odnaleźć. Na szczęście pracuję z ludźmi, zarówno podczas sesji jako fotograf, jaki i w Akademii Fotografii Dziecięcej, gdzie jestem instruktorką fotografii, a kontakt z ludźmi daje mi wiele satysfakcji i jest najlepszym lekarstwem na troski.
Chyba się nie bronię… Może to mój błąd. Nie zabiegam specjalnie o klientów, nie prowadzę dużych kampanii i nie wkładam w reklamy dużych pieniędzy. Ludzie polecają sobie nawzajem moje usługi i to napędza moją firmę. I wtedy wiem, że trafiają do mnie ci, którzy naprawdę chcą ze mną pracować.
Nie. Niektórzy mają bardzo konkretne wymagania. Niektórzy sztywno chcą się trzymać planu, który przedstawiam przed rozpoczęciem sesji i nie pozwalają sobie, a tym samym mi, na elastyczność i spontaniczność, która często pojawia się podczas robienia zdjęć.
Klienci, którzy przychodzą do mnie, znają moje portfolio i wiedzą, czego, jakich efektów mogą się spodziewać. Wiedzą też, że nie do końca ma sens sugerowanie mi czegoś zupełnie innego, innej stylistyki np. podejrzanej u innego fotografa. Bo to po prostu nie wyjdzie. Mam swój styl i choćbym chciała, nie zmienię go ad hoc na prośbę klienta, bo musiałabym zamienić się w kogoś zupełnie innego.
Nie robię sesji ustawianych. Łapię emocje. Oczywiście czasem są zdjęcia pozowane, gdy np. cała rodzina się przytula, ale ostatecznie to i tak ja decyduję o tym, kiedy przycisnę spust migawki.
Tak, to jest taki mój wewnętrzny spacer, w głąb siebie także. Odkrywając ciekawe fotograficznie miejsca, odkrywam nieznaną lub zapomnianą cząstkę siebie. Ostatnio rozmawiałam ze znajomym fotografem i stwierdziliśmy, że bardzo trudno jest fotografować własne miasto. To pierwsze wrażenie, gdy jest się w nowym miejscu, jest tak fantastyczne i niesamowite, że zdjęcia niemal same się robią. Zauważa się te wszystkie detale, łatwo jest wówczas oddać klimat i atmosferę miejsca, jego wyjątkowy charakter, a to ma przełożenie na jakość artystyczną zdjęć. Miasto, w którym żyje się na co dzień, które zdaje się znać jak własną kieszeń, trudne jest do odkrycia i pokazania w ciekawych kadrach, najprawdopodobniej spowszedniało już i trudno zachwycić się nim na nowo czy zauważyć szczegóły, na które zwracają uwagę turyści. Ja jednak nie poddaję się i czasem wybieram się na samotny spacer z aparatem w poszukiwaniu zagubionego pierwszego wrażenia. Najbardziej lubię chodzić nad Wisłę i tam odkrywać te miejsca, które mnie inspirują. Toruń nie jest moim miastem rodzinnym. Przyjechałam tu na studia, potem na kilka lat opuściłam miasto i teraz jestem znowu i odkrywam je na nowo.
To siedzę w domu! (śmiech) Bo z tymi Włochami to jest tak: dla mnie to takie miejsce za miedzą. Jeździmy do teściów tak, jakbym jeździła do własnych rodziców, w miejsce znane i swojskie, tyle, że znajdujące się kilkaset kilometrów dalej. Za to ostatnio odkryłam Grecję i wielką przyjemność sprawia mi fotografowanie greckich miejsc. Jeszcze nie ludzi, bo czuję obawę przed fotografowaniem obcych bez ich pozwolenia, a nie mam na tyle śmiałości, by o to pozwolenie poprosić.
Przede wszystkim powiedziałabym, że to jest ciężka praca. Pasjonująca, ale ciężka i zajmująca mnóstwo czasu, niestety odbywająca się często kosztem rodziny. Poza tym same umiejętności fotograficzne nie wystarczą, zwłaszcza jeśli chce się pracować w pojedynkę. Trzeba mieć wiedzę z zakresu marketingu, promocji, księgowości i handlu. Ale nie zniechęcałaby nikogo, raczej zachęciła do zrobienia dobrego planu marketingowego i przemyślenia profilu swej działalności. Bo kiedy wszystko dobrze się zorganizuje i nabierze wiatru w żagle, to okazuje się, że to piękna praca, dająca wiele satysfakcji.
21 marca w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej Znaki Czasu odbył się wernisaż wystawy Moja mama fotograf. Tradycyjnie tematem przewodnim wystawy jest dziecko i dzieciństwo, a same fotografie są dziełem mam – niezwykle zdolnych i utalentowanych fotografek.
Wystawa jest zwieńczeniem nauki na Uniwersytecie w Akademii Fotografii Dziecięcej. Grupa ponad 100 słuchaczek z Polski i zagranicy, przez pół roku pracowała nad zagadnieniami z zakresu fotografii. Wszystkie zdjęcia łączy jeden motyw – dziecko, ulotne chwile jego dzieciństwa widziane oczami matki. Fotografie zaskakują nie tylko różnorodnością technik i stylów, ale również wyjątkowym podejściem do tematu.
Więcej informacji na Facebooku.
1 Comment
[…] Monikę Ciaiolo, toruńską fotografkę. Wywiad z Moniką możecie przeczytać tutaj. Pamiętam, kiedy poznałam Monikę. Przyszłam do niej na sesję fotograficzną, bo […]