
Nie przesadzę, jeśli stwierdzę, że umiejętność dobrego (ba! doskonałego) opowiadania historii przyda się każdemu. Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym, począwszy od osoby, która ubiega się o nowe stanowisko i opowiada o sobie podczas rozmowy kwalifikacyjnej, po menadżera, który dobrze opowiedzianą historią motywuje swój zespół.
Dlatego wiedziałam, że na warsztaty, które nauczą mnie opowiadania historii, po prostu muszę iść.
Warsztaty zorganizowała Maszyna Do Pisania. To szkoła warsztatów pisarskich, która (jak już się pewnie domyślacie) uczy pisania – tych początkujących, piszących do szuflady, i tych zaawansowanych, którzy planują wydać książkę. Oferuje przeróżne kursy – od podstaw pisania, po pisanie kryminałów, reportaży czy dramatów. Jeśli nie czujesz w sobie powołania i nie chcesz napisać książki, ale umiejętność jasnego wyrażania się na piśmie jest Ci potrzebna podczas pracy – może zainteresuje Cię kurs pisania dla dziennikarzy i PRowców, pisania kreatywnego lub właśnie storytellingu. Co ważne, a może i najważniejsze, warsztaty prowadzone są przez praktyków – pisarzy, dramatopisarzy, scenarzystów, dziennikarzy, którzy znają nie tylko teorię, ale i praktykę.
Warsztaty prowadziła Aleksandra Więcka. Ola jest dziennikarką z 15-letnim doświadczeniem. Jest także dramatopisarką i scenarzystką. A podczas warsztatów… twarda z niej babka. To nie jest osoba, która pogłaszcze Cię po głowie i pochwali, chociaż nie ma czego. To kobieta, która wskaże Ci drogę, da odpowiednie narzędzia, odpowie i podpowie, a potem każe działać i już nie będzie odwrotu 🙂 Ale masz możliwość przeanalizowania swojej pracy i poprawienia ewentualnych braków, co dla mnie jest istotne, bo lubię wychodzić z konkretną wiedzą czy umiejętnością z warsztatów.
Spotkanie, w którym wzięłam udział było o tyle wyjątkowe, że trwało tylko 8 godzin. Tak, „tylko”, bo standardowo zaplanowane jest na dwa dni. I niewątpliwie podczas tych dwóch dni można zrobić co najmniej dwa razy więcej.
Celem podczas moich warsztatów było stworzenie własnej historii. Takiej strony „o mnie”, dopasowanej do aktualnej sytuacji każdego z kursantów. Zatem można było stworzyć swoją historię, historię swojej firmy lub projektu. Co chcesz. Najpierw jednak poznaliśmy kilka faktów storytellingu, zasady konstruowania narracji (i to, jak je łamać), nauczyliśmy się, jak „ożywić” bohatera i, co najważniejsze, jak opowiedzieć swoją historię, by była autentyczna.
A potem ćwiczyliśmy, ćwiczyliśmy i ćwiczyliśmy, korzystając między innymi z metody design thinking. I to kolejne hasło, które zapisuję sobie w notesie z adnotacją „do bliższego zapoznania”. Teraz nie będę się o tej metodzie za dużo rozpisywała, tym jednak, którzy o niej wcześniej nie słyszeli, wspomnę tylko, że polega ona na przeanalizowaniu problemu (zagadnienia) na wielu płaszczyznach, a następnie tworzenie i testowanie prototypów tak, by pozostać z jednym, sprawdzonym i najlepszym.
Grupa warsztatowa nie była liczna, zaledwie dziewięcioosobowa. I to chyba taka grupa w sam raz, bo bez problemu mogliśmy pracować w zespołach a nad chaosem, który zawsze pojawia się podczas takich spotkań, łatwo było zapanować.
Chaosowi dodatkowo sprzyjało miejsce, w którym pracowaliśmy. Ale w takim dobrym znaczeniu! „Strych Na Wróble” to miejsce (faktycznie strych), w którym na co dzień dzieją się niezwykłe rzeczy – odbywają się tam warsztaty teatralne, fotograficzne, filmowe, są zajęcia z jogi, a jeśli odczuwasz taką potrzebę, to możesz też malować, korzystając ze specjalnej malarskiej przestrzeni. Całość ma charakter loftowy, bardzo na luzie i bardzo klimatyczny. Za ścianą, podczas naszych warsztatów, kręcony był film. Jaki? Nie wiem, ale na pewno była dziewczyna w trumnie… 😉
Spędziłam naprawdę twórcze 8 godzin. Nauczyłam się opowiadania historii o sobie, chociaż wiem, że taką historię trzeba jeszcze wiele razy ćwiczyć i powtarzać. To taki dłuższy elevator pitch, w którym także trzeba zaintrygować odbiorcę, zaangażować i sprawić, by poszedł za nami na koniec świata a nawet dalej. Mam odpowiednie narzędzia, dostałam feedback i będę działać.
Ale też… chcę więcej. I poważnie zastanawiam się nad kursem pisania użytecznego (dla dziennikarzy i PRowców) oraz… pisania kryminałów. Bo kryminały towarzyszą mi odkąd tylko nauczyłam się czytać 🙂
Ach, jest jeszcze jedna sprawa. Spotkałam się z zarzutem, że nie można nauczyć się pisać. Albo to masz, albo nie. Nie do końca w to wierzę i nie do końca się z tym zgadzam. Mało tego, odpowiednia wiedza, narzędzia i dużo ćwiczeń mogą zdziałać cuda. Ale nie mam zamiaru dyskutować na ten temat, bo co człowiek, to opinia. Wiem tylko, że warto było wstać o 4 rano i wrócić do domu przed północą, ale z tyloma ciekawymi historiami do opowiedzenia!